Czechy – kraj zza południowej granicy nie jest najczęstszym celem wyjazdów w ramach programu Erasmus. Studenci zazwyczaj wybierają ciepłe kraje leżące nad morzem lub odmienną pod względem klimatu, zimną Skandynawię. Jednak dla Kariny, która spędziła w Czechach pół roku był to kraj pierwszego wyboru. Opowiada o tym, dlaczego chciała spędzić letni semestr IV roku w Brnie, jak wygląda czeska lékárna, swoich doświadczeniach oraz kulinarnych odkryciach.
Dominika Polakowska: Skąd dowiedziałaś się o programie Erasmus + ? Czy na Twojej uczelni dużo osób jest zainteresowanych wyjazdami na część studiów lub praktykę zagraniczną?
Karina Kordalewska: Program Erasmus jest mało znany na naszej uczelni, w szczególności wśród studentów farmacji. Tak mało osób z mojego roku było zainteresowanych wyjazdem, że można by je policzyć na palcach jednej ręki. Przyczyną prawdopodobnie jest trudność w znalezieniu uczelni, która programem będzie odpowiadała naszej. Często wyjazd skutkuje tym, że niektóre przedmioty zaliczone za granicą nie są uznawane po przyjeździe. Wymaga to wielu długich rozmów, dokładnego zaplanowania i determinacji. Na szczęście w moim przypadku zakres materiału i sposób nauczania był podobny do tego, który zdążyłam już dobrze poznać w Poznaniu. W Brnie studenci również mieli przedmioty obowiązkowe i fakultatywne. Istotną różnicą było to, że student sam mógł układać sobie plan i wybierać kiedy zrealizuje konkretny przedmiot, co dawało dużą elastyczność.
O samym Erasmusie usłyszałam od studentów z innych uczelni, którzy byli naprawdę zachwyceni i gorąco zachęcali do przeżycia podobnej przygody. Jednak ostatecznie zdecydowałam się na ten wyjazd ze względu na mojego chłopaka, pochodzącego ze Słowacji, który studiuje właśnie w Brnie.
D.P.: Tak jak wspominałaś wcześniej – od razu zdecydowałaś się na czeskie Brno. Czym kierowałaś się przy swoim wyborze?
K.K.: Wybór nie był przypadkowy, ponieważ w tym samym mieście studiuje również mój chłopak ze Słowacji, którego poznałam dwa lata wcześniej podczas podróży. Mimo, że moja uczelnia nie posiadała umowy partnerskiej z Uniwersytetem Weterynarii i Nauk Farmaceutycznych w Brnie udało mi się nawiązać z nimi kontakt i zainicjować taką współpracę. To dowód na to, że w wyborze destynacji nie ma granic.
D.P.: Jak wyglądała kwestia zakwaterowania i ubezpieczenia, czy musiałaś załatwiać je samodzielnie?
K.K.: Mieszkałam w akademiku, który nazywaliśmy Hogwartem, bo był naprawdę magiczny. Jeśli chodzi o ubezpieczenie to zapewniała mi je uczelnia w Brnie. Wszystko załatwiłam szybko i sprawnie z pomocą koordynatora w Dziale Współpracy Międzynarodowej na Uniwersytecie w Czechach. Dodatkowo posiadałam kartę EKUZ obejmującą podstawową opiekę medyczną oraz kartę ISIC z rozszerzonymi usługami medycznymi, które wyrobiłam z myślą o dalszych podróżach podczas Erasmusa.
D.P.: Czy na miejscu ktoś ze strony czeskiej uczelni się Tobą opiekował?
K.K.: Każdy z nas miał swojego „Erasmus buddy”, którego zadaniem było wprowadzić nas w uczelnianą rzeczywistość i pomóc nam w kwestiach organizacyjnych podczas pierwszych dni. Czynności takie jak: zakupienie kart do korzystania z komunikacji miejskiej, do stołówek i do pizzerii studenckich rozsianych po całym mieście były dzięki nim znacznie prostsze. Do zadań „Erasmus buddy” należała m.in. organizacja naszego czasu wolnego, na przykład międzynarodowych, wspólnych kolacji. Najmilej wspominam wyjście do Teatru Narodowego, gdzie mieliśmy okazję zobaczyć balet nowoczesny.
D.P.: Udało Ci się poznać czeski system opieki zdrowotnej lub chociaż jego część dotyczącą farmacji? Jestem ciekawa jak wygląda tam opieka farmaceutyczna. Czy było coś, co Cię zaskoczyło?
K.K.: Jeśli chodzi o apteki ogólnodostępne nie różnią się one organizacją pracy od polskich, a opieka farmaceutyczna jest, niestety, słabo rozwinięta. To, co mnie pozytywnie zaskoczyło, to poziom farmacji klinicznej w Czechach. Często w szpitalach spotyka się farmaceutów klinicznych, dodatkowo wyspecjalizowanych na konkretne oddziały.
D.P.: Czechy kojarzą mi się przede wszystkim z Pragą i słynnym mostem św. Karola, ale Ty na pewno zwiedziłaś więcej miejsc. Możesz powiedzieć, co podobało Ci się najbardziej lub najmocniej zapadło w pamięć?
K.K.: Większość czasu spędziłam w Brnie, które jest słonecznym, aktywnym miastem pełnym studentów, muzycznych wydarzeń i miejsc blisko natury. Dzięki sprawnej i szybkiej komunikacji miejskiej w dwadzieścia minut można dojechać tramwajem, żeby poopalać się nad jeziorem lub wybrać się na przyjemny trekking. Najmilej wspominam wyjazd do Narodowego Parku „Podyje” na czeskich Morawach. Odbyliśmy wspólnie dwudniowy trekking w dziewięcioosobowej grupie (moja współlokatorka z akademika pochodząca z Finlandii, trójka Słowaków, dwóch kolegów z Turcji, para Włochów i ja).
D.P.: Jakim społeczeństwem są Czesi, jak przebiegała komunikacja z nimi? Miałaś jakieś problemy związane z barierą językową?
K.K.: Czesi w porównaniu do Polaków częściej się uśmiechają i znacznie mniej się spieszą. Zawsze znajdą czas na wspólny lunch czy luźne pogawędki. Pomimo, że niektórym wydaje się, że język czeski jest podobny do polskiego, to niestety tak nie jest. Natomiast w języku angielskim porozumiewają się głównie ludzie młodzi, jednak mimo tego w podstawowej komunikacji w sklepie czy restauracji nigdy nie miałam problemów.
D.P.: Zastanawia mnie czy miałaś okazję spróbować lokalnej kuchni i co jest dla niej najbardziej charakterystycznego?
K.K.: Karta do studenckich stołówek i obiadowe menu zachęcały do zajadania się czeskimi specjalnościami, dlatego próbowałam lokalnej kuchni prawie codziennie. Uwielbiam knedliky (ciasto na bazie gotowanych ziemniaków, które gotuje się w wodzie, a potem odgrzewa na parze; coś jak bardzo miękka bułeczka zazwyczaj podawana z mięsem i sosem – svíčková). Bardzo smaczne jest również gnocchi w sosie (z pochodzenia włoskie, ale bardzo popularne w Czechach). Dodatkowo wszędzie przy jeziorach czy kąpieliskach jest bardzo dużo restauracji czy zwykłych drewnianych budek z pachnącymi plackami – langoše. Najczęściej podawane z czosnkiem, serem, śmietaną czy keczupem – do wyboru do koloru. Czeska kuchnia jest jednak dość tłusta i często pozbawiona warzyw, których mi brakowało.
D.P.: Na pewno poznałaś wielu nowych ludzi. Czy macie jeszcze kontakt po zakończeniu programu?
K.K.: Podczas Erasmusa poznawałam naprawdę wielu studentów różnych narodowości (od Hiszpanii i Włoch, przez Chorwację, Rumunię, Słowenię, Finlandię czy nawet Wietnam). Styczność z taką różnorodnością kultur była dla mnie naprawdę wspaniałym, często zabawnym doświadczeniem. Stałam się zdecydowanie bardziej otwartą i odważniejszą osobą. Każdy dzień był dla mnie inny i czekały na mnie coraz to nowsze wyzwania. Wszystko to uzupełniali wspaniali, zawsze pomocni i uśmiechnięci ludzie wokół mnie. Podczas Erasmusa zaprzyjaźniłam się z parą Słowaków, z którymi do dziś utrzymuję kontakt. W akademiku dzieliłam pokój z Johanną z Finlandii, która odwiedziła mnie na kilka dni w Poznaniu, a majówkę planuję spędzić u niej.
Program Erasmus polecam każdemu! Dla tych, co podróżują tylko palcem po mapie czy dla wytrawnych podróżników. Nie trzeba wybierać dalekich destynacji, można pojechać bliżej i również zaznać prawdziwej odmiany kulturowej, tak jak mi się to udało w Czechach.