Praca farmaceuty w Norwegii

Rozmowa z mgr farm. Andżeliką Zawadzką – farmaceutką pracującą w aptece w Norwegii.


Nazywam się Andżelika Zabłocka i jestem absolwentką Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu, rocznik 2017. Do Norwegii wyjechałam pod koniec 2017 roku, od tamtej pory mieszkam w Trondheim. Uwielbiam dobrą, czarną kawę, podróże do Azji oraz skandynawskie kryminały. Na co dzień możecie mnie spotkać na Instagramie @farmaceutkawnorwegii albo na blogu gethappy.pl. 


Jak wspomina Pani okres studiów? 

Zależy. Jeśli chodzi o sam przedział czasowy i wiek, uważam, że był to jeden z najlepszych okresów w moim życiu: pełen pozytywnego szaleństwa, podróży, nauki i rozwoju na wielu poziomach, tworzenia przyjaźni, realizowania pierwszych marzeń.

Jeśli chodzi o samą uczelnię – mam do niej ogromny szacunek i sentyment, ale wiele aspektów wspominam niestety negatywnie. Po wielu latach cenię sobie to, kim się stałam dzięki studiowaniu na UMP (w mojej pracy zawodowej), ale do dziś zdarza mi się budzić z koszmaru, w którym czegoś nie zaliczyłam i odebrano mi dyplom magistra farmacji – naprawdę! Niestety polskie szkolnictwo wyższe moim zdaniem ma jeszcze dużo do zrobienia w kontekście podejścia do swoich studentów, przynajmniej mówiąc o uczelni medycznej. Jeśli mogę coś doradzić studentom w tym okresie życia (chociaż pewnie słyszeli to już wiele razy): nie przejmujcie się niczym, próbujcie nowych rzeczy, pozwólcie się ponieść marzeniom i szalonym planom – to jeden z najlepszych okresów w życiu, by eksperymentować, poznawać siebie i świat.


Co skłoniło Panią do wyjazdu? Czy łatwo było znaleźć pracę za granicą?

W zasadzie pierwszym takim bodźcem były warunki pracy na stażu. Wtedy poczułam, że nie chcę, by moje życie zawodowe tak wyglądało. Tak naprawdę trafiłam wtedy również nie za dobrze, zmieniłam aptekę, a tę zamknięto kilka lat później. Mimo wszystko to właśnie tam narodziło się we mnie głębokie pragnienie, by wyjechać z Polski. Poza tym to nie było takie czarno-białe jakby mogło się wydawać, przecież nie spakowałam manatek chwilę po stażu. Jak to w życiu bywa, decyzja o emigracji (jak każda inna większa decyzja życiowa) była sumą małych argumentów, jak czasami to określam.

Nigdy wcześniej nawet nie interesowałam się Skandynawią, więc to nie było moje ogromne marzenie, czy też życiowy cel. Na wyjazd złożyło się wiele innych elementów: zawsze kochałam podróżować i miałam ochotę spróbować swoich sił w innym kraju, lubię uczyć się języków i poznawać inne kultury, poza tym – a może przede wszystkim – właśnie do Norwegii wyjechał mój partner (aktualnie mąż), więc stało się dla mnie oczywiste, że jeśli chcę z nim prowadzić życie, ja wyjadę również. Od razu po stażu zapisałam się więc na naukę języka norweskiego.


Czy brała Pani udział w stażach/praktykach zagranicznych w trakcie studiów? Jeśli tak – czy sądzi Pani, że mogło to wpłynąć na późniejszą karierę i ułatwiło decyzję o wyjeździe?

Niestety, jest to coś, czego ogromnie żałuję i powinnam to zapewne dopisać do listy rzeczy, które polecam robić w trakcie studiów. Może dzisiaj się to zmieniło (chociażby patrząc na liczbę zaproszeń farmaceutów pracujących na całym świecie właśnie do udzielania takich wywiadów studentom farmacji), ale ,,za moich czasów” nastroje były takie, że wręcz straszono nas tym, co nas czeka, kiedy wrócimy z Erasmusa. Mówiło się, że trudno było później zaliczyć i-tak-wymagające przedmioty. Nasi znajomi, którzy wyjechali, musieli chodzić na zajęcia do roczników niżej, by nadrobić materiał. Uczelnia zdawała się robić wszystko, aby zahamować zainteresowanie przyszłych farmaceutów pracą poza Polską. Trzeba było naprawdę samodzielnie poszukiwać różnych alternatyw, poznawać inne ścieżki rozwoju. Zdecydowanie polecam branie udziału w wymianach, programach stażowych, a nawet stworzenie takiego stażu na własną rękę! Nawet jeśli oznacza to bycie ,,rok do tyłu” – i tak warto! To naprawdę nie jest tak trudne, jakby się mogło wydawać. Świat stoi otworem często bardziej, niż nam się z pozoru wydaje.

Jako anegdotę powiem jedynie, że ostatnio dowiedziałam się, iż portugalska farmaceutka, która była kiedyś na wymianie właśnie na uczelni w Poznaniu, dokładnie w tym samym okresie, kiedy ja studiowałam, jest dzisiaj kierowniczką apteki w moim regionie w Norwegii – przejęła po mnie zarządzanie apteką. W trakcie pobytu w Poznaniu była pod opieką studentów, których wspólnie znamy, również dzisiaj pracują oni w Norwegii. Całkowicie przypadkiem zgadałyśmy się na ten temat, lecąc wspólnie na spotkanie kierowników w Oslo. Świat jest naprawdę mały i nigdy nie wiesz, czy ktoś, kogo spotkasz jutro na imprezie, nie będzie twoim szefem lub kolegą z pracy za kilka lat w innej części świata. 🙂


Jakie widzi Pani największe plusy w pracy za granicą w zawodzie farmaceuty? 

Jest ich bardzo dużo, ale za główne mogę wymienić zróżnicowane zadania, większe możliwości rozwoju w zawodzie, inne podejście pracodawcy, pozytywne środowisko pracy, głównie mili i wyrozumiali klienci/pacjenci, coroczne wyrównane pensji mniej więcej na równi z inflacją, silnie działający związek zawodowy, który realnie wspiera swoich członków. Dba się bardzo o balans między pracą a życiem prywatnym. Dużo czasu poświęca się na dobrą pracę zespołową, np. aktualnie z moją apteką będę organizować kilkudniową wycieczkę za granicę jako nagroda za dobre rezultaty. Może polecimy do Polski, a może do Hiszpanii albo… na Islandię? Takie działania są całkowicie wspierane przez sieć i kierownictwo. 🙂


Jakie największe różnice zauważyła Pani między ,,polską farmacją” a farmacją w Norwegii?

W Norwegii jest zupełnie inne podejście do leczenia ludzi, mówiąc ogólnie. Nie wiem, czy wynika to z tak wysokiego poziomu wiedzy… czy z tak niskiego, jednak historie o wzięciu paracetamolu na każdą możliwą przypadłość są w pewnym sensie jedynie po części mitem. Tutaj można trafić na przykład na ,,norweski SOR” z ogromnym problemem, czekać wiele godzin po to, by dowiedzieć się, że na swoje przypadłości bólowe należy wziąć paracetamol i ibuprofen (to prawdziwa historia zasłyszana od innej farmaceutki).

Leki na receptę wypisywane są z większą ostrożnością, a antybiotyki są ostatecznością. Do wielu zwyczajnych infekcji podchodzi się bardziej ,,naturalnie”. Nie próbuje się każdego objawu uśmierzyć lekami. Często po wizycie lekarskiej ktoś przychodzi do apteki z karteczką, by kupić diklofenak w żelu czy paracetamol w zawiesinie – czasami mam wrażenie, że ta wizyta nie wniosła za wiele w życie pacjenta, bo taką samą radę usłyszałby za darmo u nas właśnie od farmaceuty (w Norwegii płaci się wkład własny za każdą wizytę lekarską).

Ludzie nie są obsesyjnie skupieni na nowych preparatach aka suplementach, które mają uczynić ich życie lepszym. Praktycznie nie ma reklam produktów na przeziębienie czy witaminowych, a jak są, to bardzo krótkie i nie obiecują, że dzięki nowemu specyfikowi ,,wejdziemy na Mount Everest”. Nie ma takiego marketingu naciskającego na zakup czy też w ogóle preparatów typu ,,magnez dla osób pijących kawę”.

Mam wrażenie, że tutaj skupiamy się bardziej na zapobieganiu, niż leczeniu, a jak już leczymy, to staramy się zacząć od podstaw: zdrowa dieta, ruch, sen, wypoczynek psychiczny i fizyczny. Norwescy seniorzy są faktycznie w o wiele lepszej formie, mam wrażenie, niż Polscy. Są pełni energii, dają sobie radę z płatnościami elektronicznymi, aplikacjami, zamawianiem wizyt u lekarza przez internet etc. Mniej narzekają, więcej się ruszają. Oczywiście, są również schorowani, niedosłyszą, czy mają artretyzm, ale są skupieni na innych aspektach życia, mam wrażenie, niż w Polsce. W niedzielę priorytetem dla nich jest wycieczka na narty biegowe albo jogging, a nie pójście do kościoła i zjedzenie ciężkiego obiadu z obowiązkowym ciastem na deser, po czym leżenie do wieczora na kanapie patrząc się w telewizor.

Z aptecznych aspektów-różnic, to nie wykonujemy leków recepturowych, wydajemy leki weterynaryjne (również bez recepty), farmaceuci mogą zakończyć studia po 3 latach i być licencjatem (bachelor), mamy wiele usług farmaceutycznych, które można nazwać opieką farmaceutyczną.


Jaką największą radę dałaby Pani studentowi, który planuje szukać pracy za granicą?  

Ta osoba musi przede wszystkim podjąć decyzję o kraju, do którego się udaje i od razu zapisać się na lekcje języka, jeśli tego potrzebuje. Nauka języka norweskiego zajmie kilka lat tak czy siak, więc bycie studentem to super moment, by rozpocząć. Tym samym na przykład po piątym roku można pojechać na staż do Norwegii, dając sobie już jako tako radę w kraju językowo. Druga sprawa to samodzielna organizacja praktyk albo znalezienie i wyjechanie na zorganizowany już staż – taki żywy kontakt z innym krajem, kulturą, językiem, sposobem pracy, daje największe możliwości na późniejszy wyjazd na stałe.


Przygotowały: Julianna Pijaj i Olga Rybak

©  Polskie Towarzystwo Studentów Farmacji  2024

Zaloguj się używając swojego loginu i hasła

Nie pamiętasz hasła ?

Ta strona używa plików cookie. Więcej informacji

Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Dzięki nim możemy indywidualnie dostosować stronę do twoich potrzeb. Każdy może zaakceptować pliki cookies albo ma możliwość wyłączenia ich w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje.

Zamknij